„Życie samo w sobie nie jest ani dobre ani złe; ani nudne, ani ekscytujące; ani wesołe, ani smutne. To, jakie naprawdę jest, zależy wyłącznie od nas”. Taka, nieco banalna myśl, przyszła mi mi do głowy po obejrzeniu „Patersona” Jima Jarmuscha – filmu w zasadzie bez historii, filmu o niczym. Ale kiedy wychodziłem z kina późnym wieczorem, uśmiechałem się od ucha do ucha, ciesząc się, że ktoś jeszcze takie filmy ma ochotę kręcić.
Jarmusch po raz kolejny pokazał, że kino to nie tylko samochodowe pościgi, seks, przemoc i łamanie prawa. To także (albo przede wszystkim) subtelna, intymna opowieść o codzienności, którą doświadcza każdy z nas, budząc się z rana, robiąc śniadanie, wychodząc do pracy, gotując obiad i pijąc poranną kawę. […]