Szukając dobrego serialu na wieczór, sięgnąłem do produkcji sprzed lat. Pierwszy sezon słynnego „Porucznika Columbo” emitowany był od 1971 do 1972 roku, a więc w epoce dla niektórych tak dalekiej, że nie kojarzy im się wcale z dobrymi serialami. Skoro dziś w zbiorowej wyobraźni widzów jest miejsce wyłącznie na „House of cards”, „Homeland”, „Most nad Sudem” i „Stranger Things”, czy opowieść o skromnym, mocno zaniedbanym detektywie z Los Angeles może być dziś atrakcyjna? Odpowiedź zależy od tego, czego szukamy w serialu kryminalnym. Jeśli mają w nim być sceny seksu, przemocy i okrucieństwa, to „Porucznik Columbo” nie jest dla nas. Jeśli słowo dedukcja kojarzy nam się wyłącznie z „obdukcją”, to historia o detektywie w wymiętym prochowcu wywoła w nas egzystencjalne mdłości. Bo „Porucznik Columbo” to serial, jakiego dziś nikt już nie nakręci. Spokojny, ale nie nudny; inteligentny, ale nie przemądrzały; stworzony z myślą o wielbicielach kina, którzy w swoim domu obejrzeć chcieli rzecz przemyślaną od początku do końca, zrealizowaną z poszanowaniem wszystkich zasad kinematografii (każdy z odcinków 13 sezonów miał średnią długość około 90 minut). Nic więc dziwnego, że za kręcenie serialu zabrał się między innymi Steven Spielberg, a w obsadzie „Columbo” pojawiali się wybitni aktorzy i aktorki tamtych lat: Faye Dunaway, Patrick McGoohan, Leslie Nielsen oraz muzyk Johnny Cash.
Zachęcam do ciekawego eksperymentu: obejrzyjcie któryś z pierwszych odcinków „Porucznika Columbo” (np. „Étude In Black”, sezon 2), a później porównajcie go z odcinkiem „Columbo Likes the Nightlife” z sezonu 13. Te dwa filmy te dzieli 31 lat! I chociaż warstwa fabularna nie uległa zmianie, „Etiuda w czerni” i „Porucznik Columbo lubi nocne życie” to estetycznie dwa różne obrazy (jeśli o „estetyce” morderstwa możemy w ogóle mówić). W odcinku z 1972 roku scena zabójstwa właściwie nie jest pokazana. Widzimy tylko, jak morderca bierze zamach, by uderzyć w głowę swoją ofiarę. 31 lat później zmienia się wszystko. Morderca dusi swoją ofiarę przez kilkanaście sekund, zaciskając jej pętlę na szyi, a później, jakby tego jeszcze było mało, ofiara wypada z okna pociągnięta przez grzejnik, do którego była przywiązana. Cała scena została zbudowana w ten sposób, że kamera ze skupieniem przygląda się paroksyzmowi bólu wykrzywiającego twarz duszonego mężczyzny. Ten sam serial, ten sam główny bohater. I tylko (lub aż!) 31 lat między odcinkami. Ale skoro świat się zmienia, zmienia się również kino. Tylko czy gdzieś po drodze nie zgubiliśmy tego, co najważniejsze: wyobraźni?
Dominik Sołowiej